SZUKAJ W BLOGU

niedziela, 18 grudnia 2011

Chleb się udał :)

Jest trochę przypalony od spodu i użyłam za dużo mąki na ściereczce (bałam się, że ciasto przyklei się do ściereczki), ale poza tym jest super. Chrupie gruba skórka i świetnie smakuje :).

Chlebek sowicie oprószony mąką ;) i pachnący!
Ps. A dokładny link do przepisu: tutaj.

sobota, 17 grudnia 2011

danie zielone...

W tym tygodniu gotowałam kolejne zielone danie. Moim niedawnym odkryciem jest brukselka smażona. Do tej pory zawsze myłam brukselkę i w całości gotowałam, a potem podawałam z ze zwykłym masłem lub masłem czosnkowym. Ostatnio umytą brukselkę kroję w plasterki lub ćwiartki. Na rozgrzaną na patelni oliwę wyciskam czosnek, daję mu chwilę się zagrzać (na minimalnym ogniu! inaczej się przypala i robi twardy). Na koniec wrzucam brukselkę i podsmażam.
Tak przygtowana brukselka pasuje do wielu rzeczy. Ja jadłam ją wymieszaną z ugotowanym ryżem i podsmażonymi kawałkami piersi kurczaka z ziołami prowansalskimi.

Smażona zielona brukselka
Dziś naszykowałam chleb — taki bez wyrabiania, na drożdżach. Piecze się go po 12 godzinach czekania (ja pójdę po prostu spać). Przepis wzięłam z bloga: http://www.kwestiasmaku.com, ale samo pieczenie chodzi mi po głowie odkąd moja koleżanka poczęstowała mnie przepysznym, jeszcze ciepłym, chlebem na zakwasie z całą masą różnych dobrych rzeczy w środku (nasionka, śliwki suszone, rodzynki). Mój chleb będzie bez dodatków i bez zakwasu, ale pomyślałam, że lepiej zacząć od prostego :). Na razie nie mogę się powstrzymać, żeby do niego co i rusz nie zaglądać. Mam nadzieję, że wyjdzie :).

wtorek, 13 grudnia 2011

Obiad z tego co w lodówce

Po różnych obiadach zostały mi w lodówce resztki: smażonej piersi z kurczaka w kawałeczkach, kukurydzy (pół puszki), mieszanki sałat. 
W ruch znowu poszedł makaron. Mięso postawiłam na wolnym ogniu, żeby podgrzać, na gotującą się wodę wrzuciłam makaron pene. W czasie, kiedy makaron się gotował, do miski rozgniotłam czosnek, wsypałam sól i zioła prowansalskie, wcisnęłam trochę soku z cytryny, dodałam oliwy i utarłam na emulsję. Wrzuciłam odcedzoną kukurydzę, pokrojone w talarki czarne oliwki. Dokładnie w tym momencie ugotował się makaron. Odcedziłam go wrzuciłam do miski, dodałam podgrzane wcześniej mięso i opłukną sałatę.
Gotowe! Doceniła nawet moja wybredna siostra :D!

wtorek, 6 grudnia 2011

Roraty

W mojej prafii niestety Roraty zaczynają się dość późno — na tyle późno, że jak mam na ósmą do pracy to nie mam jak tego połączyć :( Szczęśliwie są w tygodniu dni, kiedy nie muszę być od ósmej w pracy. Zeszły tydzień upłynął mi na załatwianiu spraw różnych i dopiero w tym tygodniu we wtorek udało mi się być na Roratach. 
Uczestnictwo w porannych maszach w ogóle ma taką cechę, że pomaga mi ustawić cały dzień we właściwym kierunku. Sprawia, że łatwiej pamiętam, że tak na prawdę każda moja praca, czynność bez Boga i nie poświęcona Bogu traci sens. Natomiast zaproszenie Boga nawet do najbardziej błahego zajęcia — choćby zamiatania podłogi — nadaje mu sens. Zajęcie, którego po ludzu nie lubię, staje się przyjemniejsze, chyba dlatego, że w  towarzystwie kochającej osoby, bo przecież taką jest Bóg! Zdecydowanie też łatwiej jest odrzucić czynności niepotrzebne, głupie, które wynikają ze słabości, lenistwa... Łatwiej dobrze zaplanować czas na odpoczynek i pracę, w sposób świadomy, z dbałością o zdrowie to fizczne, psychiczne i duchowe.
A Roraty dodatko mają niepowtarzalny urok. Zaczynają się w ciemności rozświetlonej tylko świecami i lampionami — każdy troskliwie pilnuje światła by nie zgasło. Dla mnie to jest dodatkowa zachęta i motywacja do lepszego, staranniejszego przygotowania na Boże Narodziny, z równie dużą troską jak ta kiedy pochylam się nad moją zapaloną świecą roratnią. 

sobota, 26 listopada 2011

idzie Adwent

Od dziecka lubię czas Adewntu. W pewnym sensie nawet bardziej niż same Święta. Czas oczekiwania, podekscytowania, wspólnych prac z mamą, wymyślania „dobrych uczynków” najczęsciej w postaci jakiś niespodzianek dla rodziców, dziadków. W tym czasie nawet wyrzucenie śmieci czy pozmywanie naczyń po posiłku było czymś przyjemnym, oczekiwanym — bo zdarzały się sprzeczki między mną a siostrą, której teraz kolejka. W końcu każda chciała mieć na koncie jak najwięcej dobrych uczynków :).
Czy dziś dzieci jeszcze tak rywalizują? Jechałam ostatnio autobusem i usłyszałam taki fragment rozmowy między mamą a jej córką (na oko 7-9 lat): „wiesz mamo ja bym nie chciała mieć mamy co nic niezarabia, nie kochałabym jej”. Wstrząsnęło mną, w głosie dziecka wyraźnie było słychać obrzydzenie i pogardę jak mówiła o mamie, która nic nie zarabia... Zrobiło mi się smutno i żal tej dziewczynki. Moja mama długo nie zarabiała — siedziała z nami w domu, potem zarabiała mało. Powtarzając za dziewczynką: „nie chciałabym mieć mamy, która nie miałaby czasu usiąśc z nami i robić z papieru zabawki na choinkę, piec pierniki, czytać książki, opowiadać jak to było, jak była małą dziewczynką”. Za nic, zażadne pieniądze nie oddałabym tamtego czasu. Nie jestem wrogiem pracujących mam, ale na pewno nie zarobki są wyznacznikiem dobrej mamy.

mój wieniec adwentowy

W niedzielę będzie pierwsza niedziela Adwentu. Zaczną się Roraty. Zrobiłam wieniec adwentowy, żeby jutro zapalić pierwszą świecę. Mam już przemyślane postanowienia na ten czas. Już nie mogę sie doczekać, kiedy się zacznie. Jak dziecko. Czekam na pieczenie pierników i klejenie zabawek z papieru, ale przede wszystkim czekam na Jego Narodziny poraz kolejny... choć co roku przychodzi niby tak samo, to jednak inaczej...
Ciekawe jak będzie się rodził dla mnie i dla Ciebie w tym roku?

piątek, 25 listopada 2011

Gotując zielone :)

Lubię gotować Zwłaszcza warzywa. Mój małżonek z typowo męskim podejściem „musi być na obiad mięso” nie zawsze to docenia. Staram się, więc godzić te nasze różne upodobania (bo to ja w naszej rodzinie gotuję), ale w piątek... no cóż mogę poszaleć bezmięsnie bez żadnego marudzenia :)
Swoją drogą to czasem mam przez to wyrzuty sumienia — bo dla mnie niejedzenie mięsa nie jest raczej dużym wyrzeczeniem (choć nie jest też tak, że go nie lubię), za to wiele potraw bezmięsnych baaardzo lubię... Trudno więc trochę mówić o poście w moim przypadku. Dlatego staram się bezmięsny post uzupełnić jakimiś dodatkowymi umartwieniami (np. staram się nie jeść czekolady).
Wracając do gotowania. Wracam teraz w piątki z pracy późno (grafik). Ciemno robi się coraz wcześniej. Jak już wreszcie po odstaniu w korkach (szukając dobrych stron: jest czas na czytanie w autobusie!) dotrę do domu to  najchętniej wskoczyłabym pod prysznic i prosto do łóżka. Problem w tym, że burczy w brzuchu, a rozsądek podpowiada: „trzeba zjeść ciepły posiłek”... Więc co? Garnek z dużą ilością wody na gaz, sól.... jak się zgotuje to makaron do środka (zależnie od humoru: czasem spagetti, kiedy indziej pene lub świderki). Makaron się gotuje, a ja zaglądam do lodówki, bo makaron jest o tyle wdzieczny, że można do niego dodać prawie wszystko.
Dziś w rękę wpadł serek homogenizowany i cukinia. Szybko obrałam cebulkę i posiekałam, cukinie drobno pokroiłam (gdybym miała tarkę, to starłabym na grubych oczkach) i wrzuciłam razem na patelnię z oliwą - na krótko, tak, żeby cukinia została jeszcze odrobinę chrupka. Na koniec wymieszałam wszystko razem, dodałam białego pieprzu mielonego i obiad gotowy :). Można oczywiście dodać np. ziół prowansalskich, ale ja tym razem celowo zostałam tylko przy soli i białym pieprzu, bo dzieki temu nie traci się delikatnego smaku cukini.

poniedziałek, 21 listopada 2011

po Beskidzku

Pewnie już dało się zauważyć, że bardzo lubię przyrodę i przy każdej okazji szukam przyrodniczych skarbów. Weekend zaczynający się Świętem Niepodległości spędziłam w górach. Spakowałam manatki — głównie ciepłe ubrania — i pozwoliłam się zawieźć znajomym w miejsce totalnie, a przynajmniej cywilizacyjnie, dzikie. To, że w górach nie zawsze jest zasięg dla miłośników gór nie jest żadnym zaskoczeniem. Ale ja znalazłam się w miejscu, w którym nie dochodził też prąd, drut telefoniczny i kanalizacja. O centralnym ogrzewaniu też nie było co marzyć. Wodę nosiliśmy ze studni, ciemne wieczory oświetlały nam lampy naftowe i świece, grzał nas piec kuchenny na drewno, a w nocy kozy w izbach, w których spaliśmy. 
Trochę to może ciężkie, ale do póki nie muszę tak mieszkać na stałe, to dobrze robi taka odmiana. Zaczynam doceniać to co mam i bliskość drugiego człowieka, który przyniesie wodę ze studni, narąbie drewna... w takim miejscu trudno byłoby samemu — nawet największe gbury i odludki uspołeczniają się, ludzie stają się sobie bliżsi. Dodatkowo jeszcze te proste czynności, do których my mieszczuchy nie przywykliśmy, wywoływały nieustanne salwy śmiechu.
A wracając do skarbów przyrody, chcę się podzielić zdjeciami jabłoni — uwaga jabłka są jak najbardziej naturalne, nikt ich tam nie zawieszał, ani nie są plastikowe (sama sprawdzałam — kwaśne mocno, ale da się zjeść:).

Jabłoń po Beskidzku
w popołudniowym świetle :)

wtorek, 8 listopada 2011

światło

Mamy taką lampę, która zapala się od dotknięcia. Czasem coś się jej myli i zapala się sama ni stąd ni z owąd. Mnie to zawsze troszkę bawiło, że robi nam takie, w sumie miłe, niespodzianki (tylko jak wyjeżdżamy na dłużej to wyłączamy ją definitywnie, żeby nie mogła się sama włączyć). Dla mnie zapalane światło ma w sobie jakiś pierwiastek nadziei. Choćby znicze, które zapalaliśmy masowo parędni temu na gorbach naszy bliskich i mniej bliskich zmarłych. Światło jako znak życia i samego Jezusa Chrystusa.

Jednak ta zapalająca się somoczynnie lampka przestraszyła ostatnio moją Teściową. Uspokoiłam ją, że to przecież nic takiego... 

A potem gdzieś powstała mi taka myśl, którą bardzo chcę się podzielić:
Jak światło się zapala to jest dobry znak. Zdcydowanie gorzej jak gaśnie, zwłaszcza jeśli gaśnie wewnątrz człowieka. Trzeba i mnie i Tobie dbać, by nie gasło światło w nas i w ludziach obok.  

sobota, 5 listopada 2011

działkowo

Byłam dziś na działce zamknąć ją definitywnie na zimę. Właściwie to byłam tam w tymże celu już drugi raz... bo oczywiście za pierwszym razem coś pokręciłam, tj. zapomniałam o jednym bardzo ważnym zaworze, który trzeba zostawić na zimę otwartym. Teraz dostałam dokładną istrukcję od męża: otwórz ten zawór najniżej położony w studzience. 
Łatwo powiedzieć... studzienka głęboka, otwór mały, ciemno a narzędzie w postaci trzonka od łopaty to bardzo profesjonalny „otwieracz” i „zamykacz” zaworów. Uff... na samą myśl robiło się gorąco — czy na pewno będę wiedziała, który zawór jest najniższy, czy sięgnę do niego...
A jak już byłam na miejscu to się okazało na dodatek, że przyświecać sobie muszę latarką trzymając ją w zębach (chyba muszę w tym roku napisać list do św. Mikołaja o czołówkę — byłoby łatwiej) i precyzyjnie uderzać tym trzonkiem od łopaty tak, żeby po troszeczku rączka zaworu przemieszczała się we właściwym kierunku. 
Sukces pełen! Udało się! Po raz kolejny okazało się, że potrafię być bardzo dzielną dziewczynką (!!!) i to w działaniach niekoniecznie „dziewczyńskich”!
A na dowód, że choć trochę przyjemności miałam z tego całego wyjazdu (ok. 1,5 godziny samochodem w jedną stronę) i nie tylko ciężko harowałam załączam kilka zdjęć. Pogoda cudowna, słoneczko świeciło i grzało. Chyba też to pierwszy dzień od jakiegoś tygodnia bez potężnej mgły. Jak ja lubię las, o każdej porze roku! :)

Jeszcze ciągle jesienne barwy w lesie

niedziela, 30 października 2011

łapiąc świeżego powietrza...

Od dziecka byłam prowadzana na spacery. Muszę przyznać, że miałam nie zawsze rozumiałam dlaczego rodzice tak regularnie i konswekwentnie prowadzali nas do lasu lub nad Wisłę. Był czas, kiedy miałam im to nawet trochę za złe, bo wolałam inaczej spędzać czas. Jednocześnie jednak zawsze czułam silną presję, że mam być dobrym przykładem dla młodszych sióstr i w związku z tym przeważnie swoją niechęć chowałam do kieszeni i posłusznie szłam na spcer. Do narzekania i buntowania prawo miały siostry:). Przeważnie zresztą już w trakcie spaceru okazywało się, że wczale nie jest tak źle...
Dziś sama przepadam za spacerami po lesie, łąkach, parkach... obecność przyrody cieszy oczy a świeże powietrze i promienie słoneczne sprawiają, że chce się żyć, a świat nabiera jaśniejszych barw. Zima czy lato, ciągam więc mojego męża na spcery.
Dziś byłam w lesie. To pewnie już ostatni taki jeszcze prawdziwie złoto-jesienny spacer. W przyszłym tygodniu pewnie na drzewach już nie będzie liści. A dziś na tle zielonych sosen jeszcze ciągle czerwone, pomarańczowe i żółte dęby kanadyjskie, brązowe dęby zwyczajne, szakłak z żółto­pomarańczowymi liśćmi i czarnymi jagodami. Po jeziorku pływały łabędzie i w przezabawny sposób piły wodę. Porobiłam trochę zdjęć, niesty nie wzięłam „kabelka”, więc jeszcze nie mogę zgrać, ale mam nadzieję, że nadrobię to w ciągu kilku dni (jutro wieczorem?)... niestety mnie długi weekend nie dotyczy i trzeba wracać do Warszawy:( — w poniedziałek muszę być w pracy.

Młody łabędź pijący wodę

czwartek, 27 października 2011

początki zwykle bywają trudne...

Prawdę mówiąc myślałam, że założenie bloga będzie trudniejsze :). Cieszę się, że jest inaczej i poszło całkiem gładko. Właściwie nie do końca wiem, co mnie pokusiło, żeby pisać... po prostu podszept Dobrego Ducha. Nie wiem też jeszcze o czym dokładnie ten blog będzie — nie mam gotowego pomysłu. Pewnie będzie tu jeden wielki artystyczny bałagan, ale na pewno z odrobiną mechanicznej precyzji. W duszy mi gra, śpiewa i tańczy, ale na co dzień toczę boje z równaniami różniczkowymi któregoś tam rzędu  :)

Moje życie wywróciło się do góry nogami kilka miesięcy temu. Od tego czasu nauczyłam się masy rzeczy (jak choćby mechaniki samochodowej), których do tej pory nigdy nie robiłam. Początkowo to mnie przerażało i przygniatało, ale nie miałam wyboru. Teraz jestem dumna z tych swoich osiągnięć. Wiem też, że warto uważnie słuchać i podążać za głosem serca. We wszystkich trudnościach i zmaganiach, przez które przechodzę, Bóg mówi do mnie, pomaga odnaleźć prawdziwe moje oblicze i za każdym razem przytula z miłością, choćbym nie wiem jak bardzo była słaba. Na reszcie nie boję się nowych wyzwań i szukam z wytęsknieniem piękna i dobra w drobiazgach. One na prawdę są na wyciągnięcie ręki, choć często tego nie widzimy zamknięci w swoich skorupkach zmartwień. Wierzę, że to pisanie będzie takimi okruszkami dobra i piękna, które i mnie i Tobie pomogą zachwycać się każdym dniem :)

Małe i piękne wspomnienie wakacyjne!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...