SZUKAJ W BLOGU

piątek, 18 grudnia 2015

Wieczory

Moje adwentowe wieczory wyglądają ostatnio tak...


Z przyjemnością parzę herbatę w imbryku i potem nalewam w nieskończoność kolejne porcje do filiżanki. Chciałabym napisać, że popijam tak herbatę za herbatą siedząc pod ciepłym kocem z książką w ręce, ale to by było kłamstwo :).

Tworzę miły nastrój w domu przy pomocy świec, słucham adwentowych pieśni i krzątam się po domu. Prania, sprzątania nie mniej niż zwykle, a jeszcze po godzinach piekę pierniki, szykuję śledzie w zalewie, łuskam orzechy, tworzę z łupinek zawieszki choinkowe, wypisuję świąteczne kartki...

Czas adwentu to czas przygotowań, przygotowania duchowego, ale też tego bardzo przyziemnego. Czasem czuję się trochę zmęczona tymi przygotowaniami, zirytowana, że za dużo czasu poświęcam na „nieduchowe” sprawy, że daje się wkręcić w to całe świąteczne zewnętrzne zamieszanie, komercjalizacje świąt, itd.

A przecież to nie zupełnie tak. Wiele z tego, co w krzątaniu robię jest przecież z myślą o innych, o bliskich... o tym co każdy z nich w świętach lubi najbardziej: Siostra moje śledzie w zalewie, Druga Siostra syrop imbirowy, Tata nie je mięsa wiec piekę pasztet wegetariański, wszyscy kochamy pierniki drobne i duże, kartki z indywidualnymi życzeniami dla tych, co w Święta nie zobaczę, ale tak przynajmniej wiedzą, że pamiętam... i tak sobie myślę: oby w te Święta, ale też na co dzień, jak najmniej był ludzi, o których nikt nie pamięta...

piątek, 11 grudnia 2015

zaległe wrzosowiska przekwitłe

Wiem, że za oknem, na ulicach, w sklepach klimat już prawie świąteczny. Prawie, bo pogoda raczej listopadowa mgły i chmury, czasem tylko przebija słońce. Robiąc porządki znalazłam trochę zdjęć z wrzosowiska i chciałabym się nimi podzielić mimo wszystko.. mimo że to był jeszcze październik!

Wrzosowiska

Blaski i cienie

czwartek, 10 grudnia 2015

z pewnym opóźnieniem...

dzielę się moim oczekiwaniem. W biegu codzienności są takie rzeczy, które pomagają się zatrzymać. Sama świadomość Adwentu nie zawsze wystarcza, u mnie jak co roku nawał pracy w biurze, w domu też się dzieje. Trudno przystanąć. Jestem wzrokowcem i często to wykorzystuję, notuję, zaznaczam, zostawiam pewne przedmioty na widoku, żeby mi przypominały.

Żeby nie przebiec Adwentu zrobiłam taką przypominajkę.

mój wieniec adwentowy

Wieniec pomaga mi przypomnieć, że to nie jest zwykły czas, że warto się zatrzymać.. Myśli w tym roku mi się kotłują, dużo niepokoju i ciągle odbija się echem pytanie co ja mogę zrobić, żeby było lepiej? A przecież każdy z nas może, małymi krokami, małymi czynami. Nie będę mówić jak naprawić świat, ani narzekać, zacznę od siebie.

piątek, 9 października 2015

fontanny

Późnym wieczorem podświetlone kolorowymi światłami wyglądają bajkowo. Czasami jestem jak dziecko, zachwycam się światełkami :)


czwartek, 8 października 2015

zaczarowane paprocie

Robiąc porządki w zdjęciach znalazłam fotografie leśnych paproci z ubiegłego tygodnia. Jak zaczarowane w przesianym przez liście drzew słońcu...


środa, 7 października 2015

jesiennieje...

Weekend i poniedziałek były pogodowo cudowne. Piękna złota i ciepła jesień. Sobota intensywna w sprawy do załatwienia przed południem, a po południu świętowanie wielkiego dnia kochanej K. 

W niedzielę udało mi się wybrać na krótki spacer. Było bajkowo, o tak!

  

niedziela, 4 października 2015

Sobotni poranek

Zwykle poranki sobotnie nie są u mnie bardzo wczesne, ale czasem bywa inaczej. Wczoraj wstałam o 5.30, żeby już o 6.30 wyjść z domu. Miasto w sobotni poranek jest zupełnie inne niż w tygodniu, uśpione i ciche, bez gwaru i tłumu. Wczoraj było zimno, ale też niezwykle słonecznie. W biegu między sprawami do załatwienia udało mi się przystanąć i nawet zrobić zdjęcie.

Warszawskie wieżowce zalane porannym słońcem

Ps. Dobrej końcówki niedzieli!

czwartek, 9 lipca 2015

Pieczone buraczki

Nie ostatnio, bo upały skutecznie zniechęcały do uruchamiania piekarnika, ale jakiś czas temu postanowiłam wypróbować pieczenie buraków. Na wstępie przyznam się, że lubię barszcz, botwinkę i chłodnik, a buraczków w postaci ćwikły, lub warzywa do obiadu na zimno czy ciepło niestety nie. Nie potrafię wytłumaczyć dlaczego, ale po prostu nie przepadam. Pomyślałam jednak, że może uda się ten mój dziwny gust oszukać pieczeniem.


Okazało się, że tak:). Buraczki pieczone mi zasmakowały, choć nie obyło się bez niespodzianek. Chciałam, żeby było szybko — pokroiłam buraczki w talarki, żeby się szybko upiekły. Niestety nie były te talarki równej grubości, pieczenie trwało długo, grubsze plasterki były jeszcze surowe podczas gdy niektóre już się przypalały, a ja chodziłam zła i głodna wokół piekarnika... Morał? Nie śpieszyć się! Warto pokroić starannie i piec zgodnie z przepisami (niestety to trwa). Trzeba po prostu przyjąć, że to nie jest szybkie danie.

SKŁADNIKI
  • buraczki obrane, umyte i pokrojone w cienkie plasterki
  • oliwa
  • rozmaryn
  • sól, pieprz
  • sok z cytryny
WYKONANIE
Żaroodporną foremkę posmarowałam oliwą, ułożyłam w niej równomiernie buraczki, posoliłam, posypałam startym rozmarynem i pieprzem, skropiłam oliwą. Całość włożyłam do nagrzanego piekarnika 200°C. Pieczenie zajmuje od godziny do półtorej, w zależności od grubości plasterków. Warto w połowie pieczenia przewrócić plasterki na drugą stronę. Upieczone buraczki przed podaniem skropiłam sokiem z cytryny (można też octem balsamicznym). Polecam podane na liściach szpinaku i posypane fetą. Do tego świetnie pasuje kasza gryczana i zraz lub marynowany w sosie sojowym i miodzie kurczak z patelni. Smacznego!!!

Buraczki na liściach szpinaku posypane fetą

środa, 8 lipca 2015

Z krótką wizytą we Wrocławiu

Spontaniczna i szybka decyzja. Jeden dzień — a raczej kilka godzin (dokładnie 8) w mieście, które dotąd widywałam tylko przejazdem, bez postojów czy przystanków. Zawsze w biegu gdzieś indziej. Ale to miasto mnie kusiło, żeby wreszcie mu trochę czasu poświęcić. Widziana z okien samochodu czy autokaru architektura zostawiała coś na kształt obietnicy — przyjedź, zobaczysz, że się zakochasz. Pragnienie zasiane sprawiło, że kiedy nadarzyła się okazja, nie wahałam się długo. Wszystko zadziało się na tyle szybko, że nie zdążyłam sobie przygotować przewodnika, poczytać o historii i co warto zwiedzać. Rzucona na pastwę żywiołu ;) poczułam się jak ryba w wodzie...

Rynek Wrocławia

Stanęłam na ulicy Wrocławia w upalny dzień i pierwsze kroki skierowałam do informacji turystycznej, żeby chociaż najprostszą mapę dostać... Nie zwiedzałam wnętrz, muzeów, nie wiem nawet czy wszystkie najważniejsze zabytki widziałam — raczej nie. Posiłkując się mapą chodziłam uliczkami Starego Miasta, chłonęłam jego atmosferę, z uwagą przyglądałam się architekturze, poszłam na Ostrów Tumski, obeszłam tamtejsze kościoły i piękne zabudowania... utknęłam w Ogrodzie Botanicznym... przedeptałam go wszerz i wzdłuż. Ogród jest stary, zadbany. Urzekł mnie absolutnie. Ma świetnie oznakowane zbiory. Na koniec zasiadłam w cieniu na ławce i oddałam się lekturze — to dodatkowa zaleta Ogrodu, jest tu dużo ławek i stolików, można usiąść, odpocząć, pokontemplować przyrodę, poczytać lub przysiąść ze znajomymi.

Ogród Botaniczny

Wrocław mnie uwiódł. Mam niedosyt i nadzieję, że będzie jeszcze nie jedna okazja, żeby poznać go lepiej. Resztę zostawiam dziś zdjęciom...

Piękne hortensje

Kolekcja nenufarów

Ach ta pachnąca lawenda!








Bagienne ciekawostki botaniczne

Porośnięty dzikim winem budynek Muzeum Narodowego

Widok na Zatokę Gondoli i Ostrów Tumski

Architektura Wrocławia

niedziela, 10 maja 2015

Bagno Całowanie i kaczeńce

Rzeczywistość wciąga, zagarnia, pochłania, lubi robić niespodzianki, nie zawsze takie, jakich byśmy sobie życzyli. Między pracą i obowiązkami wykradam chwile na zamyślenie, modlitwę i spacer. Myślę, że każdy potrzebuje zatrzymania i zadumania, choć na moment. Ja jeszcze lubię te przelotne myśli i rozważania spisać, przekazać dalej... nie zawsze jest czas. Łapię oddech, robię zdjęcia, w pamięci staram się zachować to, co ważne. Czasem notuję na jakiś skrawkach papieru, żeby nie umknęło, żeby potem umieścić tu na blogu, lub tylko w moim, tym najbardziej osobistym, notatniku.

Mam dużo zaległości. Życie wiruje wokół mnie, czasem przygniata, czasem wynosi pod niebiosa. Ważne chyba jest, żeby być tu i teraz, tu gdzie postawił Bóg i poddać się Jego woli. A plany i nadzieje? On Sam je przed nami odkrywa, najlepsze, najdziwniejsze, najbardziej zaskakujące... nie będę już więcej jęczeć nad tym, co się nie spełniło, nie stało, nie zrobiło, nie było! Chcę iść na przód, razem z Nim za rękę, byle do Nieba, choćby po drodze miały być osty!

A poniżej zdjęcia ze spaceru, chwil wyrwanych rzeczywistości, by nacieszyć się prezentem pięknej przyrody — Bagno Całowanie i kaczeńce. :)

Bagno Całowanie

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

piątek, 27 lutego 2015

piątkowy makaron

Dziś powstało kolejne szybkie danie z dodatkiem świeżych kiełków.

SKŁADNIKI
  • makaron (według upodobania, może być spaghetti, muszelki, wstążki, kokardki, co kto lubi...)
  • wędzona makrela
  • świeże kiełki
  • śmietana
  • sól, pieprz
WYKONANIE
Nastawiamy posoloną wodę na makaron. W międzyczasie makrelę pozbawiamy skóry i ości, rozdrabniamy na nieduże kawałki. Kiedy woda się zagotuje wrzucamy makaron i gotujemy według przepisu na opakowaniu. W filiżance mieszamy śmietanę (ilość dopasowana do porcji makaronu), sól i pieprz. Ugotowany makaron szybko odcedzamy, polewamy na durszlaku niewielką ilością oliwy i potrząsamy tak, żeby oliwa pokryła cały makaron. Porcje makaronu nakładamy na talerze, posypujemy kiełkami, kawałkami makreli, polewamy doprawioną śmietaną i szybko podajemy. Smacznego!

Zdjęć niestety nie będzie, bo w wyścigu o pierwsze miejsce wygrała potrzeba zaspokojenia głodu :). Makaron znikł nim sięgnęłam po aparat.

czwartek, 26 lutego 2015

Sałatka nadchodzącej wiosny

Na początku lutego wyjęłam z szafki moją kiełkownicę i zaczęłam siać. Taki zwiastun wydłużającego się dnia i tęsknota za świeżą zieleniną. Początkowo rosły po woli, trzeba było czekać aż będą na tyle duże, żeby można było je jeść. Z dnia na dzień jednak rosną coraz szybciej. 

Z przyjemnością wkładam je do kanapek i dodaję do sałatek.

Dziś powstała szybka sałatka z różnych pozostałości.

SKŁADNIKI
  • kukurydza z puszki odcedzona (u mnie było to ok. pół puszki)
  • pomidor sparzony obrany i pokrojony w kostkę
  • mieszanka sałat (u mnie została ⅓ torebki z jakiejś innej sałatki, więc tyle zużyłam)
  • kiełki (jakie kto lubi, dziś była mieszanka Mix Vita Plus)
  • 2 łyżki śmietany (do sałatek, najlepiej takiej, co w składzie ma tylko śmietanę, bez żelatyny, mączki, itp.)
  • 4 łyżki jogurtu naturalnego
  • sól, pieprz

Sałatka nadchodzącej wiosny

WYKONANIE
Do salaterki wrzucić wszystkie warzywa. W filiżance ukręcić sos ze śmietany, jogurtu i przypraw. Wymieszany sos wlać do salaterki i wymieszać. Gotowe!

Ps. W kuchni używam właściwie tylko kiełków, które sama hoduję w kiełkownicy. Do wysiewu stosuję nasiona, które na opakowaniach mają zaznaczone, że mogą być używane na kiełki. To ważne, bo część nasion dostępnych w sklepach do wysiewu do ziemi bywa traktowana specjalnymi preparatami chroniącymi je przed szkodnikami. W ziemi, za nim roślina nam wyrośnie, substancje te się rozpuszczają i wypłukują, a od wysiewu do zbierania plonu mija sporo czasu i substancje nie stanowią już zagrożenia (choć np. rzodkiewek tak zabezpieczonych nie wysiewam również do doniczek, bo bryła ziemi jest ograniczona). Inaczej jest w przypadku wysiewu na kiełki. Zamiast sięgać po nasiona na kiełki można się pokusić również o wysiew z nasion sprzedawanych jako produkty spożywcze lub w aptekach, sklepach zielarskich — mam na myśli np. fasolkę mung, siemię lniane, soję, groch, słonecznik. Przeznaczone do jedzenia na pewno nie są zabezpieczane szkodliwą chemią :). Sama wysiewałam już taki słonecznik i siemię lniane.

środa, 25 lutego 2015

Zupa z ciecierzycy

Życie sobie pędzi. Nie zawsze drogami, którymi byśmy chcieli. Czasem potrafi nas przeczołgać niczym po poligonie. Trudno. A może właśnie wcale nie trudno, może dobrze, może właśnie takiej zaprawy nam potrzeba, żebyśmy się stawali coraz lepsi, wrażliwsi... Nie wiem, nie pytam, po prostu czekam, czuwam i staram się jak najbardziej BYĆ.

Zupa z ciecierzycy

Dziś szybko, z potrzeby zaspokojenia głodu i nie marnowania tego co w domu jest powstała zupa. Wczoraj wieczorem namoczyłam cieciorkę. Dziś po powrocie ją ugotowałam (30 minut, ale trochę to było za długo, bo ciut mi się rozgotowała — swoją drogą to dziwaczne, bo jak gotuję na hummus to nigdy mi się tak rozgotować nie chce). Oddzielnie przygotowałam litr rosołu z kostki (lepszy na pewno byłby wywar domowy), dodałam trzy łyżki koncentratu pomidorowego, wrzuciłam ugotowaną odcedzoną cieciorkę, dodałam pieprzu i tymianku do smaku. W czasie kiedy zupa się gotowała ukręciłam z jednego jajka i 5-6 łyżek mąki ciasto na lane kluski (ilość mąki zależy bardzo od wielkości jajka, ciasto ma być gęste ale jednak lejące...nie wiem jak to wytłumaczyć..). Na mocno gotującą się zupę cienkim strumieniem wylałam ciasto mieszając jednocześnie w garnku, przykryłam pokrywką, zmniejszyłam ogień i pozwoliłam tak się pogotować zupie około 3 minuty. Gotowe!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...