Poza przygotowaniami duchowymi, które zaczęłam w Środę Popielcową — choć przyznać trzeba, że różnie mi te przygtowania wychodziły i nie wszystko tak mi się udało „posprzątać” jak planowałam — zaczęłam powoli szykować dom.
W zeszłym tygodniu posiałam rzerzuchę. Postawiona na słonecznym parapecie wykiełkowała prawie natychmiast, rosła jak na drożdżach i teraz się już się nam pięknie zieleni.
W sobotę rano zakupiłam bazie i borówki. W wielkim mieście trudno je niestety nazbierać samemu. Poza tym okoliczności zmusiły mnie do załatwiania w sobotę różnych formalności, co uniemożliwiło jakiekolwiek spacery w poszukiwaniu bazi i zaczynajacych zielenieć gałązek. Pogoda zresztą była zupełnie nie spacerowa — padał na zmianę deszcz, śnieg i grad, a wiatr głowę urywał całkiem niewiosennie, więc nawet specjalnie nie żałuję, że nie było czasu na spacer. Wieczorem zasiadłam i z zakupionych „zielenin” zrobiłam palemkę na Niedzielę Palmową — może bardziej był to wiecheć, bo lubię rośliny swobodne, więc tylko je delikatnie przewiązałam na czas Mszy. Po powrocie znowu trafiły do szklanki z wodą i sterczą sobie swobodnie na wszystkie strony :). Motyl, który siedział sobie od dłuższego czasu na abażurze lampki przefrunął na borówki i tak oto sobie teraz siedzi. O, tak właśnie! :)
Od poniedziałku wziełam urlop w pracy, więc tylko muszę uczelnię i dom ogarniać. Skutkiem tego, wczoraj umyłam połowę okien — na jutro została kuchnia. Trzeba jeszcze podłogi umyć, a że Święta spędzamy poza domem, to właściwie będzie na tyle. Reszta to pomoc u mojej Mamy — na co bardzo się cieszę, bo lubię to wspólne szykowanie.
Nasze świąteczne sterczące „zieleniny” |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz