SZUKAJ W BLOGU

środa, 4 września 2013

czytam...

...o Edycie Stein. Właściwie dopiero zaczynam, ale wiem o niej nieco już od jakiegoś czasu. Święta kobieta, kobieta tak bardzo dzisiejsza, kobieta wykształcona, kobieta nauki, kobieta szukająca prawdy, kobieta odważna i bardzo kobieca.

Edyta Stein
źródło: http://pl.wikipedia.org/wiki/Edyta_Stein

Dziś trafiłam na to czym według niej jest Krzyż:
  • Krzyż jest drogą do komunii życia z Chrystusem: środkiem do towarzyszenia Chrystusowi na Jego drodze do Getsemani i Kalwarii;
  • Krzyż nie jest celem samym w sobie, ale środkiem, by osiągnąć pełnię życia. Krzyż otwiera nam drogę do nieba i jest źródłem zmartwychwstania;
  • Krzyż jest pomocą, by otworzyć serce na Boga; cierpienie oczyszcza i oddala to wszystko, co nie jest Bogiem;
  • Krzyż jest jedyną drogą, by znaleźć Boga, ponieważ wprowadza w ciemność wiary i wymaga oddania się w ręcę Boga Niepojętego, ale zawsze wiernego i pełnego miłosierdzia.

Edyta Stein już jako Teresa Benedykta od Krzyża
źródło: http://www.edytastein.org.pl/pl/4-edyta-stein/2-biografia/

Bardzo to jest bliskie mojemu doświadczeniu cierpienia. Cierpienia, które trzeba przyjąć, ale się na nim nie zatrzymywać. Zatrzymanie i zanurzenie w rozpaczy do niczego nie prowadzi. Umniejszanie cierpienia też jest błędem. Jedno i drugie rodzi frustrację i wpadamy w pułapkę cierpiętnictwa, usprawiedliwiania siebie doznawanym cierpieniem lub pogardą dla tych, którzy sobie z cierpieniem nie radzą.

Każdy niesie swój krzyż i nie nam porównywać komu łatwiej a komu lżej. Moje doświadczenie nauczyło mnie dużego szacunku dla drugiego człowieka i jego cierpienia. Krzyże są tak różne: choroba, kalectwo, nałogi własne lub bliskich, bezdomność, bezdzietność, nieustające kłótnie ze współmałżonkiem, bezrobocie, głód, napięte relacje w pracy, przemoc, samotność, śmierć bliskiej osoby, zmęczenie... jedne cierpienia są chwilowe, inne towarzyszą nam latami. Spotykając ludzi w pracy, na ulicy, w urzędach nie wiemy przeważnie jakie zranienia i cierpienia noszą w sobie, a tak łatwo oceniamy, przyklejamy etykiety... jakim prawem? Wiem, że był czas, kiedy trudno było dostrzec uśmiech na mojej twarzy, kiedy żyłam w ogromnym napięciu i nie pamiętałam tego co robiłam 5 minut wcześniej — i wiem że mogło wyglądać to tak jakbym była ponurą bałaganiarą, kiedy nie byłam wstanie wykonać najprostszych obliczeń, kiedy wszystko leciało mi z rąk... a im bardziej się starałam nad tym zapanować, tym było gorzej... musiałam przez to przejść i bardzo jestem wdzięczna za wyrozumiałość ludzi, którzy mi wtedy towarzyszyli... Dziś sama dużo ostrożniej wydaję sądy, choć oczywiście się zdarza :).

Mój krzyż sprawił, że wiele musiałam zweryfikować w swoim życiu, że oczyszczone zostały motywacje, że wyszły na światło dzienne różne moje „chciejstwa”, moje niedostrzeganie ile dobra jest wokół. Dzięki ogromowi cierpienia, który na mnie spadł, mogłam nauczyć się dziękowania i radości z rzeczy małych i zwykłych, takich jak promienie słońca, kwiaty, uśmiech od przechodnia. Krzyż powodował i nadal powoduje wołanie „czemu ja?”, czasem też doświadczenie odrzucenia „zapomniałeś o mnie?” i łaską jest to, że mimo tych pytań można nadal wołać „Wiem, że mnie kochasz i nie opuścisz, nawet jeśli nie czuję Twojej obecności. Tobie oddaję wszystko razem z moim cierpieniem, niespełnionymi marzeniami, bólem, zranieniami, ciałem, osobami bliskimi...”. To jest niezwykłe, ja dzięki cierpieniu stałam się bardziej szczęśliwa... Cierpienie jest zaproszeniem od Pana Boga by zmieniać swoje życie.

Co jest dla mnie wciąż trudne? Cierpienie moich bliskich spowodowane moim cierpieniem, wobec którego są bezradni. Zwłaszcza cierpienie moich Rodziców. Trudno było wytrzymać ich spojrzenia pełne bólu w chwilach najtrudniejszych... Trudno też czasem zaakceptować ich nagłe rady, czasem takie bezsensownie nieporadne... i tylko już wiem, że nie trzeba się o nie złościć, bo wynikają z ich zagubienia w sytuacji bezsilności... Jakoś tak jest, że chyba najtrudniej znosić cierpienie bliskiej osoby, wtedy też często kompletnie nie wiemy jak się zachować, albo mówimy głupoty, albo omijamy niewygodne tematy, mówimy nie płacz, gdy łzy są największym lekarstwem i bać się ich nie trzeba... a ważne jest żeby być, słuchać, żeby nie trzeba było płakać samemu...

wtorek, 3 września 2013

wiśniowo...

Lubię wiśnie. Nie jadam ich garściami, są zbyt kwaśne. Za tę kwaśność je lubię i z powodu tej kwaśności wykorzystuję je do różnych deserów.

Przepadam za clafoutis z wiśniami — w lipcu piekłam je co tydzień według tego przepisu. A całkiem ostatnio zdecydowałam się upiec placek drożdżowy wg. przepisu mojej Mamy. Przepis nadaje się również pod inne owoce: jabłka (pokrojone w cząstki), śliwki, truskawki, morele... szczególnie dobrze sprawdzają się owoce kwaskowate.

Placek drożdżowy z wiśniami

Poniżej dzielę się przepisem na 2 blachy spodu drożdżowego:
SKŁADNIKI
  • 4 jajka
  • 4 1/4 szklanki mąki
  • 5 dag drożdży
  • 1 szklanka mleka
  • 1/3 szklanki cukru
  • 4 łyżki oliwy
  • 2 łyżki margaryny
WYKONANIE
Najpierw szykujemy rozczyn z drożdży, łyżki cukru, szklanki mleka (można lekko podgrzać — ja wlewam mleko do szklanki i na chwilę szklankę zanurzam w ciepłej kąpieli) oraz szklanki mąki. Drożdże rozpuszczamy z cukrem, dodajemy resztę składników rozczynu i mieszamy dokładnie a potem zostawiamy na 15 minut, żeby rozczyn podrósł. Po 15 minutach dodajemy jajka, cukier, szczyptę soli, oliwę i dokładnie mieszamy. Po trochu dodajmy pozostałą mąkę i mieszamy (ja pomagam sobie mikserem). Pod koniec dodajemy margarynę i resztę mąki, mieszamy dokładnie aż do uzyskania jednolitej masy (też można ułatwić sobie tę pracę mikserem). Ciasto zostawiamy na 15 minut do wyrośnięcia, najlepiej w ciepłym miejscu i misce przykrytej czystą ściereczką. W tym czasie szykujemy owoce (myjemy, drylujemy, obieramy, kroimy według potrzeby w zależności od owoców), blachę smarujemy tłuszczem i posypujemy tartą bułką, a piekarnik rozgrzewamy do 50°C. Wyrośnięte ciasto przekładamy na blachę i rozprowadzamy je płasko na blasze, na wierzchu układamy owoce (lekko, nie wciskając w ciasto, bo i tak same trochę opadną). Całość wkładamy do piekarnika i pozwalamy urosnąć ciastu w temperaturze 50°C przez 15 minut. Następnie zwiększamy temperaturę do 150°C i pieczemy 20 do 25 minut. Ciasto powinno zacząć się rumienić a patyczek (np. wykałaczka do szaszłyków) pozostawać suchy po wbiciu do dna i wyciągnięciu. Blachę wyjmujemy i wierzch ciasta posypujemy cukrem pudrem jeszcze lekko ciepły.

Zbliżają się coraz szybciej jesienne wieczory. Te w połączeniu z plackiem drożdżowym i dobrą herbatą nie są takie złe :). Smacznego!!!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...