SZUKAJ W BLOGU

środa, 24 października 2012

Brak mi motywacji?

Chciałabym, żeby różne sprawy układały się w moim życiu inaczej, chciałabym być trochę bardziej być odporna i nie płakać z byle powodu. Chciałabym lepiej panować nad emocjami i nie wpadać tak łatwo w stan poddenerwowania, irytacji i paniki. Bardzo mnie to irytuje, że taka jestem, ale chyba nie pozostaje mi nic innego jak to zaakceptować. Im bardziej bowiem złoszczę się na siebie, tym trudniej o opanowanie. Czuję się zmęczona (jesienna melancholia?), mało mi się chce. Pozwalam więc sobie na odpoczynek i nic-nie-robienie, a potem mam do siebie żal, że czas przecieka mi przez palce. Jakoś nie mogę złapać równowagi.

Radość i energię dają mi nieformalne spotkania z przyjaciółmi. Szkoda, że w życiu trzeba jednak robić coś jeszcze :).

A tu obiecane zdjęcia jabłkowych słoików:

Jabłkowa spiżarnia

Ps. Czy ktoś lubi pić miętę słodzoną miodem? Ostatnio mi przyszedł do głowy taki pomysł i piję namiętnie :).

sobota, 20 października 2012

sobotnio, leniwie, jesiennie i ciepło

Wróciła ciepła jesień :). Pisałam już, że nie lubię wstawać późno w soboty. W ogóle nie lubię wstawać późno, mam potem zawsze poczucie zmarnowanego czasu. Czasem jednak trzeba — chyba — skoro organizm sam się tego domaga... Spałam dziś prawie do południa. Jak wstałam za oknem było słonecznie i ciepło. Wsiadłam na rower i odebrałam pocztę, po drodze zrobiłam część lżejszych sprawunków. Już wiem co chcę na prezent przed następnym sezonem rowerowym :) — marzy mi się kosz na rower, o  taki na przykład.

W moim domu królują jabłka.


Wpadam coraz bardziej w wir uczelniany, a czas w domu pochłaniają mi zebrane w ubiegły weekend jabłka. Wydaje mi się, że ich nie ubywa. Każde gotowanie jabłek do słoików kończy się wielkim lepieniem całej kuchni i mnie samej :).

Gotowanie musu :)

A tak prezentuje się krwawo okupiona dzika róża w mojej kuchni:


A niebawem może wreszcie uda mi się uwiecznić pełne słoiki :)

niedziela, 14 października 2012

jesienny weekend

Weekend minął mi jak z bicza strzelił i jesiennie.

Poranki długie, ponure, zimne i mgliste tak bardzo, że z trudem wychodziłam z łóżka. W zasadzie jestem rannym ptaszkiem, ale takim co to raczej ze słońcem wstaje. Jak słońce zaczyna wschodzić później to i ja budzę się późno…

Sobotę zaczęłam więc późno jak na mnie. Lekko zła na samą siebie za to spanie wciągałam czym prędzej ubrania mrucząc pod nosem, że na pewno już kolejki w sklepach, że trzeba jednak było nastawić budzik. Nie lubię marnować soboty tkwiąc w sklepowych ogonkach i staram się zrobić zakupy zanim większość mieszkańców mojego miasta wyjdzie z domu. Wyszłam na dwór i ku mojemu zdumieniu na ulicy panowała cisza, było widać jak na dłoni, że większość mieszkańców jeszcze śpi… Ulice i chodniki były praktycznie puste, słońca ni widu ni słychu, a w powietrzu wilgoć przenikająca na wskroś… cieszyłam się z własnej zapobiegliwości w postaci nakrycia głowy i rękawiczek. Jednocześnie jakoś bardzo wyraźnie do mnie dotarło, że zima już wcale nie tak daleko.

Stąd decyzja wyciągnięcia z piwnicy pudeł z jesiennymi i zimowymi ubraniami. Przedpołudnie sobotnie spędziłam więc nie tylko na cotygodniowych porządkach, ale też wypakowywaniu ciepłych ciuchów i chowaniu letnich. Na obiad byliśmy u Rodziców, a po oczywiście obowiązkowy spacer po lesie. Jako dziecko miałam moment buntu przeciwko spacerom — wydawały mi się głupie, bo przecież nic się nie robi tylko idzie. Dziś każdą wolną chwilę najchętniej właśnie tak bym spędzała, idąc przed siebie, przyglądając się przyrodzie, wyszukując „cudów” i tego co może posłużyć za dekorację. Dziś na przykład przywlokłam gałąź polnej róży z czerwonymi owockami — okupiona ranami kłutymi (kolce!) pięknie teraz zdobi moją kuchnię.

Popołudnie niedzielne spędziliśmy zbierając jabłka u siostry mojego Taty. Od jutra trzeba będzie się wziąć za robienie musu do słoików i właściwie to nie mogę się już doczekać… kucharzenia, zapachu wypełniającego kuchnię. Może ktoś poszedłby za mnie do pracy, a ja zostanę tu przy tych jabłkach :)?!

Ciemno i cicho już, z radia sączy się muzyka, a ja jestem szczęśliwa dzięki chwilom zatrzymania, przyrodzie, która taka piękna, ludziom spotykanym każdego dnia, wbrew trudnościom i mimo wszystko. Czasem chciałabym, żeby czekanie bolało mniej, a czasem sobie myślę, że gdyby nie bolało to może nie umiałabym być tak szczęśliwa.

Dobrych snów a jutro dobrego i pięknego dnia!

sobota, 13 października 2012

Jesiennie

Nazbierało mi się trochę zdjęć jesiennych... jedne z końcówki sierpnia, inna całkiem świeże. Miałam jakiś czas temu w głowie gotowy post, ale czasu było brak. Usiadłam dziś i ani słowa sobie przypomnieć nie mogę, weny do napisania czegoś całkiem od nowa też brak. Niech zdjęcia mówią same za siebie.

Jesień w lesie


Jesień w stronę Wisły :)

Na koniec akcent jesienny w naszym domu, jeden z kilku, ale wyjątkowy. Bukiet przywieziony z lasu w okolicach, gdzie mieszkają moi Rodzice stoi u nas już kilka tygodni i nieustannie cieszy oko. Ostatni tydzień sporo byłam w domu. W związku z solidnym przeziębieniem i katarem wychodzenie ograniczałam do minimum. Moje łączenie pracy z doktoratem zajmuje masę czasu (średnio raz na dwa miesiące dopada mnie humor pod tytułem „dalej tak nie pociągnę, rzucam albo jedno albo drugie”), ale daje też pewną elastyczność. Dzięki temu np. kurując moje przeziębienie wtorek spędziłam w domu i ku mojemu zaskoczeniu, i radości niepomiernej nagle koło południa (wtedy słońce najmocniej wpada nam do mieszkania) wrzos nagrzany przez szybę okienną zaczął napełniać mieszkanie swoim zapachem... Cudownie! Choć wygląda już coraz smutniej to ciągle żal mi ten bukiet wyrzucić właśnie ze względu na ten zapach. Piękny doniczkowy wrzos, który dostaliśmy w prezencie pod względem zapachu nie umywa się do tego leśnego...

Jesienny akcent w naszym domu

czwartek, 11 października 2012

seler naciowy

... lubię na surowo i gotowany (tak Dorotko, gotowany odkąd jadłam u Was w zupie:). Dodaję go do wywaru na zupę — jest łagodniejszy w smaku niż korzeń selera a mimo to wzbogaca wywar. W smaku na surowo jest gorzkawy i ta gorycz mi odpowiada. Stosuję go jako przegryzkę, kiedy nie jestem głodna, ale coś bym pochrupała.



Myję go i przecinam łodygi w poprzek na pół (tworzą wtedy 10-cio centymetrowe zielone paluszki). Do takiego surowego przegryzania wybieram raczej łodygi cieńsze, bo przeważnie mniej w nich twardych włókien. Niestety nie jest to regułą i właściwie zanim się nie spróbuje to nie ma jak tego w sklepie sprawdzić, bo przeważnie seler jest zafoliowany :(. Taki umyty nadaje się już do chrupania. Jeśli jednak mam troszkę czasu, albo chcę go podać jako przekąskę na przyjęciu, to robię do niego jakiś dip.

Najczęściej jest to pomidorowy twarożek. Proporcji nie podaję, bo najlepiej dobrać je do swoich upodobań.

SKŁADNIKI
  • biały ser (może być klinek, ale sprawdzi się też np. bieluch, tylko tedy nie potrzeba już jogurtu)
  • jogurt
  • koncentrat pomidorowy
  • pieprz świeżo mielony
  • sól
  • sproszkowana papryka ostra i słodka 
 
  
Przed i po wymieszaniu

WYKONANIE
Biały ser ugniatam z jogurtem. Dodaję pozostałe składniki, mieszam, próbuję aż uzyskam smak, który mi odpowiada. A podać to z selerem naciowym i zajadać można tak:


Smacznego!!!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...